Pagina 08 (PL)  B4-2022 PNKV BiuletynOnline.

Wojna o krok

A jednak tak daleko

Lex Veldhoen

Razem z moją polską partnerką Asią po ponad dwóch latach znów jedziemy do Polski z Holandii. Wcześniej nie odważyliśmy się ze względu na perypetie Corony i nadciągającą sytuację wojenną z Ukrainy. Jesteśmy ciekawi, czy w międzyczasie wiele się w Polsce zmieniło.

Przekraczamy polską granicę w Cottbus i od razu po przekroczeniu granicy zauważamy spokojną wiejską atmosferę z polami, brzozowymi gajami między sosnami i rozlatującymi się wioskami, w których prawie nie widać kur, czasem jeszcze połączonych nieutwardzonymi, zasypanymi kurzem drogami gruntowymi lub wyboistymi z "kocimi łbami". Przypomina to wsie, które Myśliwski opisuje w swoich książkach, jedną z nich "Kamień na kamieniu" właśnie czytam, w której bohater opowiada o powrocie do swojej wsi po walce na froncie.

Zatrzymujemy się w Brodach, gdzie na główną ulicę wchodzi się przez trójramienną bramę wjazdową, Przed Delikatesy Centrum stoją na dwaj ukraińscy mężczyźni, rozmawiając. W recepcji naszego hotelu wita nas Ukrainka (też uciekła?). Zaskakuje nas feudalnie szlachecki charakter tek osady. W głównym budynku, w którym mieszkał hrabia, obok głównego wejścia znajdują się cztery większe niż rzeczywiste "rzymskie" posągi; mężczyźni lub bogowie owinięci w szaty. Budynek z dużym, wciąż działającym zegarem na szczycie fasady jest zniszczony, pusty, ofiara wolno żerującego czasu, okna powypadały, ornamentyka szczytów skruszyła się. Firma cateringowa sprząta ostatnie rekwizyty jadła po specjalnej kolacji, która odbyła się w jednej z pustych sal tego pałacu minionej chwały. Na zewnątrz unosi się pełen nostalgii zapach palonego węgla brunatnego.

Nocujemy w dużym pokoju w jednym z budynków umieszczonych po obu stronach podjazdów obok przedpola przed głównym budynkiem, pośrodku którego znajduje się okrągły staw z żeliwnymi ornamentami i mniejszymi figurkami. Ręce starszej kobiety głaskają dłonie niewidomej dziewczynki stojącej obok jednej ze statuetek, dając jej również jakieś pojęcie o tym, gdzie się znajduje.

Do całego dworu prowadzi podjazd z dwoma filarami zwieńczonymi posągami już bez głów, a za otaczającą bramą, po obu stronach ulicy wjazdowej wokół placu znajdują się dawne domy pracowników dworu. Za tym wszystkim park zamkowy z małym jeziorkiem, w którym przypuszczalnie hodowane są karpie. Piękny feudalna sceneria z wieczorami spędzanymi na jedzeniu dziczyzny i pstrągów w namiastce dawnej wspaniałości. Asia podczas rozmowy właściciela hotelu z pracownikiem dowiaduje się, że rosyjskie pierogi (ziemniaczane, z twarogiem i cebulą) w ramach protestu nazywają się teraz w menu jako pierogi ukraińskie.

Obraz bezgłowych posągów przywodzi mi na myśl czeskiego pisarza Bohumila Hrabala, porównywanego z Myśliwskim, jak pisał bardzo sugestywnie o historycznej bitwie, , po wizycie w domu spokojnej starości w dawnym zamku. W salonie, gdzie dawniej odbywały się przyjęcia, znajdowała się jadalnia dla staruszków, a nad nią malowidło sufitowe przedstawiające bitwę, pod nim zaś, według Hrabala, podczas jedzenia toczyła się inna bitwa, ta z protezami. Na zewnątrz, w zamkowym ogrodzie, stały posągi półnagich kobiet, którym kadeci, zakwaterowani w zamku w czasie II wojny światowej, odstrzelili sutki, a które znacznie później, przy użyciu prymitywnego cementu i z niewielkim poczuciem estetyki, zostały niezdarnie, żałośnie "odrestaurowane". Namierzyłem to miejsce jakieś 10 lat temu, gdy pojechałem na wycieczkę "Szlakiem Hrabala" do tego zamku, gdzie kolejne pokolenie posiadaczy protez zajęło miejsca przy stołach tak długo, jak to trwało. W głównym ogrodzie nieudaczne sutki posągów przetrwały próbę czasu.

W drodze do Krakowa, z kierunku ukraińskiego, widzimy około osiem przyczep armii amerykańskiej, które wracają puste w kolumnie (czyżby dostarczali tam czołgi?), a podświetlane tablice nad autostradą z żółto-niebieskim tłem czytają po polsku: "Solidarność z wolną Ukrainą". Wojna na Ukrainie okazuje się mieć w nieoczekiwanych momentach swój wpływ na "codzienne polskie życie". Na przykład, gdy Asia otwiera w komputerze stronę Pekao, swojego polskiego banku, może teraz kliknąć na wersję w języku ukraińskim.

Po epidemii Corony nie ma już prawie śladu. W uzdrowisku Rabka Zdrój, do którego pojechaliśmy, na stolikach znajdują się tabliczki z numerem i napisem "stolik zdezynfekowany". Asia: "Dawniej było napisane "stolik zarezerwowany". W naszym pokoju jest gotowa butelka środka dezynfekującego, nieco toporna manierka bez zakrętki dozującej, w której dawniej był spirytus. Podróżujemy z zachodu na wschód, przez Lublin, niecałe 50 kilometrów od granicy z Ukrainą. Już podczas rezerwacji noclegu w Lublinie okazuje się, że skutki wojny wpływają na nasz pobyt w Polsce. Chcemy zarezerwować apartament w domowym Antyhotelu w Lublinie, ale możemy zarezerwować tylko pokój, bo w apartamentach kwaterowani są Ukraińcy.

KRAJ W STANIE WOJNY! Wkrada się do nas uciążliwe uczuci. Tak blisko strefy wojny, gdzie tylko przez ostatnie sto dni panują inne siły i inny świat z innymi prawami; świat z codzienną przemocą, niezliczonymi ofiarami, jeńcami, miastami i wioskami rozstrzelanymi na kawałki. A my - dla nas wszystko to pozostaje niewidzialnie „ daleko" - jesteśmy bezpieczni po polskiej stronie, zajęci własnymi, nagle wydającymi się błahymi zmartwieniami, a przy okazji odwiedzamy muzeum pełne socrealizmu, pełne heroizmu, z dawnymi bohaterami radzieckimi, którzy mają na sumieniu miliony poległych, gdzie w dłuższej perspektywie również Putin mógłby zostać "internowany" z powodu "bohaterskich czynów dla swojego narodu". Szczególnie w tej chwili jest to wizyta z makabryczną żałobną obwódką. Przy śluzie Zamoyskiego, za pawilonem pomników, pojawia się biały wózek z przekąskami, z parasolem reklamowym i białymi plastikowymi krzesełkami, sprzedający napoje i gofry. Dwie służące tam kobiety mówią Asi, że pochodzą z Ukrainy, uciekły tam trzy miesiące wcześniej z powodu wojny.

Wieczorem spacerujemy po starówce pobliskiego Lublina, gdzie wokół kawiarni na chodnikach panuje ożywiona atmosfera. W wąskiej uliczce niedaleko Rynku, z powodu odbywającego się w ten weekend festiwalu sztuki, zawieszona jest zygzakiem nad ulicą kolorowa tuba, która później, po dodaniu głowy, okazuje się przedstawiać węża. Niedaleko naszego Antyhotelu mężczyzna wykonuje czarno-biały obraz na bocznej ścianie małego budynku. Lublin ma najbardziej przyjazne polskie centrum miasta, jakie do tej pory widziałem, ale podczas tego spaceru wkrada się do mnie inne uczucie, gdy Asia kilka razy mówi, że słyszy język ukraiński. Widzę, jak w ukraińskich miastach zeszłego lata rzędy ludzi swobodnie przechadzały się po centrach miast, mijały kawiarnie na chodnikach, restauracje i sklepy, relaksując się po tygodniu pracy. I jak niektóre z tych śródmieść zostały zniszczone, a ludzie muszą przetrwać w ruinach i wokół nich; nie chce się myśleć, że śródmieście, takie jak Lublin, zaledwie 50 kilometrów od Ukrainy, zostanie zrównane z ziemią, a życie w nim całkowicie wywrócone do góry nogami.

Gdy przechodzimy obok ratusza, w pobliżu regionalnego oddziału Solidarności, znajduje się tam duże płótno w kolorze żółto-niebieskim ze słowami wyrażającymi solidarność z Ukrainą. I kiedy siedzę w naszym pokoju, a tam, w starej kamienicy przy Rynku, słychać złowrogie buczenie i budynek jakby lekko drgał, jestem przez chwilę przygnębiony... Nieco dalej na południe, w rodzinnej Dębicy Asi, w kilku miejscach widzimy tam także żółto-niebieskie transparenty. Zostajemy u przyjaciółki Asi z dzieciństwa. Marta pojechała odebrać uchodźców na granicy z Ukrainą, Gdy wielokrotnie oglądaliśmy obrazy przygranicznego Przemyśla, małego dworca, na którym byliśmy cztery lata temu, by zrobić zdjęcia pięknego, pastelowego wnętrza z korytarzami w delikatnych żółto-zielonych barwach, wojna sprawiła, że te barwy rozmyły się do nic nieznaczących rzeczy. Dworzec stał się przepełnionym schronieniem, gdzie przyjmowano teraz uchodźców. Odwiedziliśmy też wówczas przemyską lecznicę dla zwierząt na potrzeby artykułu w Biuletynie, ze względu na szlachetną pracę wielbicieli zwierząt, znoszących w swoich klatkach i kojcach ranne zwierzęta, w tym skrzydlate bociany. A teraz Asia regularnie ogląda tam na żywo zwierzaki z Ukrainy, które trafiają tam pod opiekę.

Wieczorem, gdy relaksujemy się przy lampce wina, pytam Martę, czy się boi. Odpowiada twierdząco i opowiada mi, że przez pierwszą wojnę nie mogli tu spać z powodu wielu samolotów przelatujących nisko nad nimi. Czasami słyszeli też w oddali strzały z broni palnej. Sama odbierała kobiety na granicy, niektóre z nich były tak straumatyzowane, że nie chciały wejść do samochodu z mężczyzną. Słyszała, że pociąg został przechwycony przez Rosjan i ludzie musieli czekać w tym pociągu na odludziu dwa dni, nie wiedząc co się stanie, bez jedzenia i picia... Miała na strychu kobiety, których przejmujący płacz słyszała w nocy. Nieoczekiwanie udzieliła też schronienia młodemu małżeństwu z dwójką niepełnosprawnych dzieci; ich obiecane schronienie zostało zajęte przez innych. Dzieci płakały całą noc. Marta: "Myślałam, że doprowadzą mnie to do szału.

Podziwiam jej odwagę – pojechała niedawno na Ukrainę samochodem z materiałami medycznymi. Chcąc mieć pewność, że dotarły należycie, zabrała je w głąb Ukrainy. Gdy spędzała tam noc, alarm przeciwlotniczy włączył się trzykrotnie, nagle przybliżając gwałtowność wojny. Jej siostra, która również nocowała z małą córeczką i białoruskim mężem, mówi, że na początku widzieli po drodze wiele konwojów wojskowych bez tablic rejestracyjnych. Na krakowskim lotnisku przylatywały i odlatywały nisko przelatujące samoloty, w mieszkaniu na podwórku, w którym mieszka, przebywają Ukrainki z małymi dziećmi i opowiadają swoje historie, a obecnie regularnie widzi się żołnierzy amerykańskich spacerujących ulicami Krakowa, "Dawniej tego nie było".

To wszystko jest takie nierealne, ta wizyta w Polsce, bo kończymy pobyt w domku pod Gorlicami, dzieląc mały basen z naszymi sąsiadami z drugiego domku. Czujesz się winny, to bolo, innym razem cieszysz się letnią pogodą. Ale, to wciąż nie daje ci spokoju, zaledwie kilka godzin jazdy dalej jest ten zupełnie inny świat i jest się chronionym jakby zza cienkiej szklanej ściany przed całą tą tamtejszą nędzą. A gdy od wschodu nadciągają białe, ale i ciemne chmury, zastanawiam się na brzegu basenu: Na co one, nie tak dużo wcześniej patrzyły z góry...?

W drodze powrotnej do Holandii napotykamy kolejny przypuszczalnie amerykański konwój (amerykańsko wyglądające naczepy bez tablic rejestracyjnych z zapakowanym towarem) jadący na wschód. A nieco później polska ciężarówka wojskowa z daszkiem jadąca na zachód. Z tyłu na bocznej ławce siedzi polski żołnierz, brodaty i o przyjaznej twarzy. Podczas wyprzedzania nasze spojrzenia na krótko się krzyżują. Ja myślę: na szczęście ty nie! Przejmujący.

- - -